Pared - Bogusław Kowalski

Polski Alpinizm AD 2010

Strona główna >>

Poproszony przez Redakcję Taternika o ocenę dzisiejszego alpinizmu – w rozumieniu tradycyjnym – pozwoliłem sobie na posłużyć wypowiedziami osób z różnych epok i o różnych dokonaniach. W czasopismach i w Internecie pojawiło się mnóstwo wypowiedzi dotyczących stanu polskiego himalaizmu, analizowano przyczyny i szukano rozwiązań. Poniższy materiał, to wybrane przeze mnie wypowiedzi. Nie będę ukrywał, że z jednymi się zgadzam, z innymi nie. Stąd takie, a nie inne ułożenie cytatów.

Rozmowy o himalaizmie, wywiad Janusza Kurczaba z Krzysztofem Wielickim, www.wspinanie.pl

 

W którym miejscu jest dzisiejszy polski himalaizm? Czy wielcy poprzednich dekad rację mają zrzucając brak sukcesów na politykę PZA lub wyzucie się z ambicji dzisiejszych wspinaczy? Krzysztof Wielicki stawia tezę, że „Brakuje takich, którzy zechcieliby poświęcić czas. Brakuje ludzi z zacięciem. Kiedyś byli wspinacze, którzy potrafili rzucić wszystko, nawet dom, zawód. W tej chwili jest trudno kogokolwiek namówić.”

Wanda Rutkiewicz, Alpinista wielkiego formatu „Taternik” nr 2/1987

A koniunktura? Wbrew kryzysowi trapiącemu nasz kraj na pewno jest i ona. Dziwi to alpinistów zachodnich, dziwi ludzi w Polsce, których życie stało się nagle szare i trudne. Podpis i pieczęć pod decyzją o możliwości prowadzenia działalności gospodarczej, głównie prac wysokościowych, przez kluby zrzeszone w PZA pozwoliły na przejście w alpinizmie na samofinansowanie się poszczególnych jednostek. Natomiast zapraszanie partnerów zagranicznych to sposób na pokrywanie wydatków dewizowych wypraw. A ponieważ polskie ekspedycje cieszą się wyjątkową renomą, to i chętnych nie brakuje. Toteż nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że alpinistom na Zachodzie jest łatwiej. Nie. My po prostu funkcjonujemy w inny sposób, wykorzystując inne mechanizmy zdobywania środków. Tam więc - na Zachodzie (przyp. redakcji) – praca w zawodzie to - wyjazdy na wyprawy (przyp. redakcji) - umożliwia, ale jeśli zarabia się dużo, to trzeba dużo pracować i nie można wyjeżdżać ma wyprawy przekraczające ramy urlopów. I to, że można pracować w .interesującym fachu za niezłe wynagrodzenie (nie chodzi mi o produkcję kiełbas) sprawia, iż zachodni alpinista będzie się zastanawiał, czy pojechać na wyprawę, czy też nic.

Fakt, że w Polsce od r. 1980 (do 1987 - przyp. redakcji) zorganizowano 38 wypraw na szczyty ośmiotysięczne, a z tego 27 (było udanych, że poprowadzono 17 nowych dróg na te szczyty a, dokonano (i pierwszych wejść zimowych,, jest po prostu faktem bezprecedensowym i nie ma na świecie drugiego kraju z takim dorobkiem.

Świadczy to, że koniunktura istnieje, "że możemy te wyprawy organizować i nie brak ludzi chcących w nich uczestniczyć. Mamy więc możliwości, choć niewątpliwie inne niż nasi koledzy z Zachodu. I mimo że musimy znosić różne utrudnienia i ograniczenia, jakże dokuczliwe, jesteśmy wolni od wielu problemów i trudności, jakie w każdej dziedzinie, także w alpinizmie, stwarza wolny rynek. Ale niedobrze jest, że nie mamy wyboru, że jest w zasadzie tylko jedno wyjście nie wchodzące w kolizję z przepisami i nie polegające na wyciąganiu ręki wisieć tygodniami na kominie z pędzlem w ręce i kubłem farby obok, by zarobić nie tylko na wyprawę, ale także na życie, że słabo funkcjonuje coś innego praca w wyuczonym, często wysoko wyspecjalizowanym zawodzie, bo mazanie pędzlem bardziej się opłaca.

 

Tadeusz Słupski, Chamonix latem, 1985 Taternik nr 2/1985

Przez ewidencję Tadeusza Wowkonowicza przeszły m.in. następujące obozy: AKA Kraków (11 osób), AKA Gliwice (17 osób), Szczeciński KW (7 osób), FAKA (18 osób), KW Warszawa (11 osób), PKG (16 osób), KW Łódź (2 osoby), KW Bydgoszcz i Toruń (19 osób) i KW Jastrzębie (10 osób)

W tym roku wyznaczono polskim alpinistom miejsce do obozowania w lesie za tzw. Pont Himalayen  - 3 km od Chamonix a 0,5 km od szosy w miejscowości Les Bois Przez obozowisko przewinęło się w ciągu lata przeszło 100 Polaków.

 

Andrzej Z, forum dyskusyjne, www.wspinanie.pl:

 

Twierdzenie jakoby z powodu "słabości złotówki" za komuny było tak ciężko z wyprawami nie tylko przeczy faktowi, że wtedy wypraw było całkiem dużo (chyba że przyjmiemy iż ówcześni wyprawowicze byli cudotwórcami i rozmnażali pieniądze?), ale jest dość grubą manipulacją, nastawioną chyba na tych, którzy tamtych czasów nie pamiętają. Ile, w przeliczeniu na dolary, kosztowało wtedy życie (a ile ŁATWO zarabiało się na "kominach", albo na szmuglu, co zresztą robili nie tylko wyprawowicze?), ile kosztował sprzęt, ile kosztowały radzieckie linie lotnicze, albo pociąg (generalnie transport) i ile wyprawy dostawały sponsoringu od (państwowych) "zakładów pracy" etc. etc.?? Nie ma żadnych wątpliwości, że teraz jest pod tym względem dużo trudniej (poza paszportami) i - co zupełnie oczywiste - to się przekłada na wyprawy. Ale zamiast tego są ludzie zamożni (czego dawniej nie było), którzy jeżdżą sobie na "wyprawy prywatne", za swoje pieniądze i jeszcze wynajmując przewodnika, w Alpy, Andy czy Himalaje.

 

Marek Grądzki, forum dyskusyjne, wspinanie.pl:

Jestem tylko żółtodziobem, ale czytam książki opisujące historię wspinania naszych wielkich poprzedników i u wszystkich widać w zasadzie tą samą ścieżkę wspinaczkowej „kariery”. Wiele sezonów latem i zimą w Tatrach, atakowanie i wytyczanie wielu dróg, z których wiele do dziś budzi wielki respekt. W międzyczasie „treningi” w Sokołach/Jurze/bunkrach itp. Po jakimś czasie Alpy – pierwsze przejścia, nowe drogi na najważniejszych i największych ścianach, setki wspinaczek. Byliśmy tam elitą. Sam w Alpach słyszałem nieraz od spotkanych ludzi wiekiem zbliżonym do tamtego pokolenia, że „Polacy to świetni wspinacze”. Było mi bardzo miło, ale nie wątpię, że to opinia pochodząca jeszcze z owych czasów. A potem przychodził czas na góry wyższe – Kaukaz (z niewiadomych powodów przez Polaków dziś kompletnie zapomniany, a zapisaliśmy przecież w historii tych gór przepiękną kartę), Hindukusz, Pamir i oczywiście Himalaje i Karakorum. Była to wieloletnia ścieżka, którą wszyscy kroczyli, na każdym etapie zostawiając po sobie legendarne przejścia. Co więcej – odnoszę wrażenie, że zdecydowana większość z tamtych wspinaczy od początku konsekwentnie przez lata dążyła do wspinania w górach najwyższych.        Dziś to wszystko wygląda kompletnie inaczej, żeby nie powiedzieć, że zostało postawione na głowie. Większość z tych, którzy zaczynają się wspinać poprzestaje na skałach (i oczywiście nie ma w tym nic złego), spośród tych którzy „docierają” w góry bardzo niewiele osób zaczyna na poważnie wspinać się zimą.

 

Manifest Zimowy Krzysztofa Wielickiego

 

Tymczasem wraz z owczym pędem do szybkiego sukcesu ( na każdym zresztą polu), obniżono poprzeczkę. Już nie marzy się o przejściu wielkich ścian Himalajów, o nowych drogach, o trawersach. Myśli się, aby wejść na Mt. Everest, jeśli ma się kasę, a jeśli nie, to na jakiś łatwy ośmiotysięcznik, byle szybko, byle łatwo. W styczniu tego roku, gdy po latach spotkałem się z panią Elisabeth Hawley w Katmandu, zaczęliśmy wspominać lata 70. i 80., kiedy to przyjeżdżali Japończycy, Polacy, Anglicy, Francuzi, Rosjanie, Słoweńcy ze sportowymi programami, by rywalizować z innymi, zdobywać, co jeszcze nie zdobyte, zapisać się w historii podboju gór najwyższych. Wypraw przybywa tyle samo, ale ambitnych celów już nie. Można je policzyć na palcach jednej ręki. W ogóle nadeszła moda na wspinanie łatwe, przyjemne, najlepiej weekendowe, bo nie wymaga poświęcenia czasu lub kariery. Po prostu "for fun" i by było " cool".

 

Andrzej Paczkowski, Polskie środowisko alpinistyczne 1980-1983 (Taternik 1983/1):

Jako środowisko z utrudnionym dostępem do Alp, nigdy nie byliśmy alpejską potęgą (inaczej jest w górach najwyższych, do których dostęp jest dla wszystkich jednakowo trudny). Ale przez wiele lat polscy wspinacze w Alpach, Dolomitach, Kaukazie nie „ginęli w tłumie". Od pewnego jednak czasu zaznacza się — głównie względem poziomu innych — dość wyraźny regres. Pierwsze przejścia zimowe markowych dróg należą do rzadkości, nowych dróg nieomal się nie wytycza, sporo powtórzeń odbiega stylem (i czasem przejścia) już nie od aktualnej czołówki, lecz od średniej. Nie zachęcam bynajmniej do rywalizacji par force, nie podżegam też do szowinistycznej konkurencyjności. Mówię o tym, bo wydaje mi się ten stan symptomem zjawiska, które nazwać by można „trekkingizacją" polskiego alpinizmu (ta trekkingizacja bywa często — choć nie tylko ona — sprzężona ze zbytnią komercyjnością wyjazdów). Oczywiście, przyczyny tzw. obiektywne ostro zredukowały możliwości wspinaczkowe w Alpach w czasie stanu wojennego. Ale tendencja ta zarysowała się wcale nie w roku 1982 — jest ona o co najmniej kilka lat wcześniejsza. Źle rokuje, oczywiście, na przyszłość. Alarm powinien się rozlec tym głośniej, że ma ona swój odpowiednik także i w... Tatrach. Między bardzo wąską czołówką, która trawi sezony całe na Kazalnicy i Mnichu, a wielką rzeszą „deptaczy" Żabiej Czuby i Żabiego Mnicha istnieje nieomalże przepaść i wielki obszar „ziemi niczyjej". Z omówienia ostatniego sezonu zimowego wynika, że nie było prawie w ogóle przejść w rejonie Żabiej Turni i Wołowego Grzbietu, że omijano Mięguszowiecki Szczyt (nie licząc skalnej zerwy filara), że nie gustowano w klasycznych dużych drogach śnieżnych. Więc niby kto miałby „siekać" w Alpach?

 

Piotr Xięski, forum dyskusyjne, wspinanie.pl:

Istotą sprawy jest - jak sądzę - kondycja związku (PZA – przyp. red.), a dalej jego możliwości w udzielaniu finansowego i organizacyjnego wsparcia wyprawom. Temat wątku odnosi się wszak bezpośrednio do historii wspinaczki wysokogórskiej. Ja zatem chciałbym rozszerzyć naszą dyskusję i odnieść się nie tylko do sytuacji, z jaką zmagamy się w dniu dzisiejszym, ale do kondycji związku sprzed przełomu ustrojowego, a dalej do stanu w jakim zastaliśmy PZA jakieś 8 lat temu.
Możemy sięgnąć do zestawień kalendarzy komisji wypraw z końca lat 90. i zastanowić się, ile kasy zostało przeputane na wyprawy himalajskie naprawdę niewiele wnoszące dla związku i sportu w jakimkolwiek wymiarze. W tym samym okresie jedynym zespołem, jaki działał na wielkich ścianach był Dream Team (zespół Fluder – Piecuch - Gołąb). Poza tym właściwie żadne wyprawy w góry średnie nie były dofinansowywane, ponieważ nie za bardzo było kogo wspierać dotacją. Ta sytuacja miała swoich beneficjentów. Dlaczego Ci, którzy dzisiaj tak krytycznie odnoszą się do polityki prowadzonej przez Komisję Wypraw Wysokogórskich, a dalej całe PZA, nie bili w tamtych dniach na alarm?! Straciliśmy jakieś 15 lat, bo tak szacuję opóźnienie technologiczne i organizacyjne w reformie PZA.
Powoli odkopujemy się z tej zapaści, zbierając często cięgi od ludzi, którzy po prostu nie widzą tego historycznego tła dzisiejszej sytuacji. Nie mam pretensji, jeśli atakującymi są osoby, które z racji krótkiego stażu w środowisku nie widzą historycznego kontekstu. Jeśli jednak to samo spotyka zarząd ze strony środowiskowych autorytetów, czyli "starych repów" - nerwy mi puszczają, za co przepraszam.

 

Marek Grądzki, forum dyskusyjne, wspinanie.pl


Ciekawych przejść w Alpach jest jak na lekarstwo. W Kaukaz wspinaczkowo regularnie nie jeździ chyba nikt poza Kaczmarem (Paweł Kaczmarczyk) z różnymi towarzyszami, sporadycznie pojawiają się tam inne, pojedyncze zespoły. O ludziach wchodzących na Elbrus nie wspominam, bo przy największych chęciach wspinaczką tego nazwać nie można, zwłaszcza w kontekście wspinaczek, których Polacy dokonywali na Kaukazie już kilkadziesiąt lat temu (to wszystko jest o tyle szokujące, że koszty wyjazdu w Kaukaz są niewiele wyższe niż wyjazdu w Alpy, a góry bez porównania poważniejsze, wyższe, dziksze, wiele więcej ogromnych ścian itp.).

 

Manifest Zimowy Krzysztofa Wielickiego

 

W ostatnich latach można zauważyć całkowity odwrót od wspinania się zimą. Dotyczy to Tatr, Alp, a także Himalajów. Śp. Andrzej Zawada zwykł mówić: "Powiedz mi, co zrobiłeś zimą w Tatrach, a powiem ci, kim jesteś" (czytaj: ile jesteś wart). Doświadczenia zimowe były jednak w cenie.

 

Marek Grądzki, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

 

Pojedyncze polskie zespoły działają w górach obu Ameryk i najwyższych górach Azji wytyczając nowe drogi lub dokonując ciekawych powtórzeń rzadko atakowanych dróg. Choć trochę tego mniej, odkąd nasz Dream Team „zawiesił” działalność. A jeśli szukać kogoś, kto miałby dokonywać ciekawych przejść w najwyższych górach, to tylko w tym gronie. Ale jakoś nikt z tego kręgu alpinistów nie atakuje szczytów powyżej 8k i nie zanosi się też, żeby miał to w planach.. Nasuwa się oczywiście pytanie „dlaczego?”. To oddzielny temat, ale na pewno winien tego jest między innymi światowy trend wytyczania trudnych technicznie dróg na szczytach 5k, 6k, ewentualnie 7k. Dodatkowo (a może przede wszystkim?) z tego, co się domyślam, koszt akcji na konkretnej górze nie rośnie liniowo z wysokością, ale dużo gwałtowniej. W związku z tym, jeśli za kasę potrzebną na jedną wyprawę na ośmiotysięcznik można pojechać na 2-3 wyprawy na niewiele niższą górę, to nie można się dziwić, że tak to wygląda – szanse sukcesu większe (w sensie: za tą samą kasę), a w Polsce czy na świecie takie przejście, jeśli odpowiednio ambitne, będzie tak samo docenione jak nowa droga na 8k 30-40 lat temu. Tak wygląda alpinizm w XXI wieku.

 

Artur Paszczak, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

Była cała grupa wspaniałych himalaistów, których osiągnięć nie muszę przypominać, a którzy właśnie przestawali się udzielać. Był "zespół reprezentacyjny" Fluder – Gołąb - Piecuch, który jako jedyny był ceniony i na bieżąco obecny we wspinaczkowych mediach świata, ale który właśnie kończył działalność. A poza nimi była wielka pustynia. Bywały sezony, że warte odnotowania były 2 przejścia zimowe. Wspinanie zimowe upadało. W tej sytuacji - i nie wypieram się autorstwa tego planu, choć Piotrek Xięski wsparł go bez wahania - powstała odważna i zupełnie inna koncepcja: szeroka baza dofinansowań, ogromne rozszerzenie unifikacji (zapoczątkowanej przez Sławka Ejsymonta), obiektywne i automatyczne kryteria, jawność procedur, coroczne spotkania z aplikantami (to troszkę później). I - last but not least - jasne zobowiązanie, że nikt z komisji nie może do niej wnioskować o kasę, choćby miał nawet sportowe osiągnięcia. Cel był jasny, a plan na co najmniej dekadę - wesprzeć wspinaczkę alpejską, wspomóc rozwój grupy młodych wspinaczy, którzy następnie pójdą w góry wysokie. Notabene dokładnie tak samo, jak to było w "złotej erze" - 99% polskich himalaistów miało wcześniej za sobą karierę tatrzańską i alpejską z najwyższej półki. Tędy droga - mówili nam. Poczytajcie "Górfankę" a zobaczycie, że to, co baby wtedy w Tatrach siekały, to wielu z Was może co najwyżej dziś pomarzyć. Bez urazy. Do tego aspekt finansowy – ok. 100 tys. zł na wspieranie wypraw rocznie. Połóżcie na szali: z jednej strony około 50 osób rocznie korzystające ze wsparcia, z drugiej - ew. finansowanie wypraw na ośmiotysięczniki, gdzie sama opłata szczytowa może pochłonąć cały ten budżet.

 

Marek Grądzki, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

 

Pisałeś, zdaję się, wcześniej Arturze (do Artura Hajzera), że wiek juniorski dla himalaisty to 30+ lat, teraz piszesz, że nie możemy od himalaistów wymagać wykazu tatrzańskiego czy alpejskiego kiedy ponad 6 miesięcy w roku spędzają w górach wysokich. Moim skromnym zdaniem jest dokładnie odwrotnie – himalaista taki wykaz (oczywiście w sensie doświadczenia, umiejętności itp.) mieć musi, jeśli chce odnosić sukcesy i dokonywać na 8k przejść, które będą się liczyć we współczesnym alpinizmie. A kiedy ma taki wykaz zrobić, sam napisałeś – chociażby zanim osiągnie „wiek juniorski” (niech będzie te 30 lat) i zacznie jeździć w Himalaje, jeśli później nie będzie miał już na to czasu. Tylko do tego potrzeba wielu lat wspinania i konsekwentnego dążenia coraz wyżej, dosłownie i w przenośni. Chyba taka jest naturalna kolej rzeczy i tak to powinno wyglądać.

 

Artur Paszczak, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

Jak wielokrotnie mówiłem, nie wierzę w zadekretowanie wspinania himalajskiego. Nie zgadzam się też z tezą, że w Himalajach umiejętności techniczne i wykaz są "mniej ważne" bo trzeba mieć parę i dobrze oddychać. Do udeptywania śniegu - owszem. Ale nie do tego, co ma do zrealizowania alpinizm XXI w., do którego przecież chcemy nawiązywać, a przynajmniej aspirować. Jest dziś kilkadziesiąt zespołów realizujących trudne rzeczy w Himalajach, większość, siłą rzeczy (bo taniej, bo ściany mniejsze itd.) - na szczytach niższych. Ale wielkie osiągnięcia z lat 80.: Gasherbrum IV, południowa Annapurny i wiele innych, pozostają aktualnymi celami dzisiejszego alpinizmu. Koncepcja, że można wziąć w Himalaje grupę młodzieży i zrobić z nich Kurtyków czy Kukuczków jest niepoważna. A propos - Wojtek jako jeden z niewielu konsekwentnie podążał swoją ścieżką. Próbował z młodymi – Maćkiem Rysulą, Marcinem Michałkiem, innymi. Co zrobili wielcy himalaiści lat 70., aby wychować następne pokolenie? Wtedy było można, dziś trzeba to już robić inaczej. Pomysł na Komisję Himalaizmu jest pomysłem anachronicznym, pomysłem, można powiedzieć - szkodliwym, bo konserwującym styl działania, od jakiego dziś się odchodzi, ba, odeszło się dawno. Intencje członków komisji są szlachetne i wzniosłe - temu nie przeczę - ale pomysły na realizację tych intencji są spóźnione o 2 dekady. Jednakże komisja nasza nie chce sprawiać wrażenia, że zamyka się na Himalaje. Jeśli będzie sensowny program i sensowni ludzie (np. Artur Hajzer) którzy pociągnęliby jakąś grupę młodych, mających podstawy do działalności górskiej, to można by pomyśleć o dofinansowaniu takiej koncepcji. Ale musiałoby to być przemyślane. Na razie jest tak, że nikogo nie zamierzamy w Himalaje ciągnąć za uszy – ludzie jeżdżą tam, gdzie chcą, tam, gdzie wiedza jak działać i tam, gdzie czują się mocni i mogą coś zawalczyć.

 

Wanda Rutkiewicz Alpinista wielkiego formatu „Taternik” nr 2/1987

Alpinistów o kwalifikacjach najwyższych jest wielu, rzecz w tym, że u Jurka (Kukuczki) są one wszechstronne, wykształcone w kolejnych etapach edukacji wysokogórskiej i, co najważniejsze - na wszystkich poziomach: skałki, Tatry latem, Tatry zimą, Alpy latem, Alpy zimą, Alaska, Hindukusz i dopiero potem Himalaje i Karakorum. Specjalizacja, jakiej uległ w ostatnich latach alpinizm, kształci mistrzów w poszczególnych dziedzinach, góry najwyższe wymagają jednak uniwersalności i wszechstronności.

 

Andrzej Paczkowski Polskie środowisko alpinistyczne 1980-1983 – „Taternik” 1/1983

Związek sportowy czy „Orbis"? Istniejące ograniczenia, m.in. swobody poruszania się i wyjazdów, sprawiły, że wznowiona została dyskusja nad modelem naszych organizacji. Czy mają to być zrzeszenia po prostu górskie, czy też kluby zajmujące się wyłącznie sportem wyczynowym? Mówiąc w skrócie i uproszczeniu: czy PZA ma być czymś w rodzaju „biura podróży" dla wszelkich górskich eskapad, czy też ograniczać się do wspierania przedsięwzięć mających wysoko wyczynowe ambicje? Dotychczas, mniej lub bardziej szczęśliwie, staraliśmy się godzić oba te modele, gdyż — jak dotąd — nie wyłoniły się odpowiednio sprawne organizacje, które stanowiłyby dla Związku to zaplecze, jakie dla innych dyscyplin stanowią kluby i zrzeszenia ogólno-sportowe, będące terenem inicjacji do życia boiskowego.

 

Marek Grądzki, forum dyskusyjne, wspinanie.pl:

Z drugiej strony w góry najwyższe chcą, i przy odpowiednim uporze zaczynają, jeździć ludzie, których nie znamy ze skał, Taboru czy Betlejem, bo zwyczajnie tam nie bywają. Swoją przygodę z górami zaczynają często od turystycznych wejść w Alpach. Wiadomo, kupić najlepszy sprzęt może każdy (i bardzo dobrze), zrobić kurs turystyki wysokogórskiej to też nie problem i już można spełniać swoje górskie marzenia. Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że zazwyczaj ze wspinaniem nie ma to nic wspólnego. Oczywiście jest to fantastyczna sprawa i nie ma w tym nic złego, każdy chce spełniać swoje marzenia. Poza tym po pewnym czasie część z takich osób zaczyna się interesować wspinaniem, robią kursy np. skałkowy, choć już po zdobyciu paru wysokich gór. Oby takich ludzi było jak najwięcej, ale nie da się ukryć, że jest to kompletne odwrócenie drogi, którą podążali wspinacze dawniej. Jeśli przeczytamy składy najbardziej „promowanych” wypraw sezonu (Nanda Devi, Pik Pobiedy itp.), to praktycznie wszyscy w swoich górskich dokonaniach podają osiągnięcia typu Mont Blanc lub inne popularne alpejskie szczyty, Elbrus, Mt. Kenia, Aconcagua czy najpopularniejsze 7k: Lenina, Komunizma itp. To wspaniałe góry, tylko warto się przy okazji zastanowić, ile w tym było wspinania? Może nie najważniejszy, ale moim zdaniem znamienny jest fakt, że praktycznie nikt nie wymienia nawet drogi, którą zdobył daną górę! Chyba rzadko wspinacze, mówiąc o swoich dokonaniach powiedzą: zdobyłem Kazalnicę (czym, szlakiem?), Mały Kieżmarski, Żorasy, Eiger. Zawsze rozmawiamy o konkretnych drogach, bo to przecież kluczowa sprawa. Jest pewna różnica czy ktoś przełoił północną Eigeru czy wszedł turystycznie granią. Ja wolałbym w takim opisie wyprawy podać (i zobaczyć u innych) drogi na Zerwie (jakbym jakieś miał, hehe) niż turystyczne wejście na Mont Blanc.

 

Manifest Zimowy Krzysztofa Wielickiego

 

Jeśli chodzi o naszą polską scenę, to brakuje kreatywności Komisjom Sportowym, jeśli takie w ogóle działają? Komisje i zarządy akceptują raczej programy obliczone  na szybki, najczęściej osobisty sukces himalaistów, których jeszcze Bóg uchował. Rozumiem, że teraz takie czasy, że każdy sukces musi być kojarzony z nazwiskiem, osobą, że to dobrze poddaje się wymogom medialnym, ale co stoi na przeszkodzie, by znów mówiono: Polacy weszli zimą na Shisha Pangma czy K-2!


Artur Paszczak, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

Zaczęliśmy działać (od 1998 roku, początkowo jako Komisja Wypraw i Unifikacji później jako Komisja Wypraw Wysokogórskich PZA – przyp. BK), i z wolna grupa wspinających się ludzi zaczęła rosnąć. Pewnie nie z powodu tylko tych dofinansowań, ale powstała pewna pozytywna atmosfera. Pokazywało to, że diagnoza była słuszna. Wspomnę początki: Marcina Michałka, Kubę Radziejowskiego, Maćka Ciesielskiego - oni jako jedni z pierwszych weszli w tryby naszych młynów, w tryby, dodam, jeszcze mocno trzeszczące i nieraz pracujące dość krzywo. Pojawił się i tak tragicznie zniknął Grzesiek. Podejmowaliśmy nieraz decyzje złe i bardzo złe, ale wszyscy o tym wiedzieli, poddawaliśmy się krytyce i nie uchodziliśmy za nieomylnych - a przede wszystkim staraliśmy się być absolutnie uczciwi. I myślę, że wielu kolegów to umiało docenić. Stworzyliśmy pewien system, do którego każdy miał dostęp, był weń zaangażowany. Stworzenie tej dobrej atmosfery, wspomożenie trendów, które pojawiły się niejako samoczynnie, pomoc w ich utrwaleniu i rozwinięciu - uważam za nasze największe osiągnięcie.


           

Marek Grądzki forum, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

 

U większości naszych młodych, czołowych alpinistów zatrzymała się na etapie trudnych dróg na dużych ścianach, czyli „oczko” przed 8k, na tym, co powiedzmy sobie szczerze dominuje we współczesnym alpinizmie. Dlatego też, jak sądzę, Komisja Wypraw Wysokogórskich promuję przede wszystkim tego typu działalność. Dzisiejszy himalaizm, przez jego gwałtowną komercjalizację, kojarzy się nam głównie z ludzi drepczącymi po śniegu pod wiatr. Przez to umasowienie, ambitna działalność, czyli styl alpejski, trudne i nowe drogi, zima itp. jest marginalna, ale chyba tylko taka warta jest wspomagania przez PZA, jeśli chcemy, żeby nasze przejścia coś znaczyły na świecie. A temu między innymi powinien służyć Związek – wspieraniu tego, co liczy się we współczesnym wspinaniu.

 

Artur Paszczak forum, forum dyskusyjne, wspinanie.pl

 

PZA jest od propagowania wyczynu (oczywiście w zakresie dofinansowań wypraw), ewentualnie od tego, aby rozwijać narybek dla tego wyczynu – czyli od tego, żeby ostro łoić, mówiąc wprost. Tu nie chodzi o pomoc czy takie tam - tu jest pewien program oparty o pewne założenia, wynikające z rozwoju światowego alpinizmu. Jeżeli nie dofinansowujemy realizowanych w klasyczny sposób wejść na szczyty ośmiotysięczne drogami normalnymi, to robimy to dlatego, że jest to dzisiaj (przynajmniej w odniesieniu do mężczyzn) dziedzina prywatnych ludzkich hobby, dziedzina historyczna - a z całą pewnością nie dziedzina wyczynu (z pewnymi wyjątkami, co chyba oczywiste). Wystarczy poczytać nominacje do Piolet d'Or za ostatnią dekadę, czy jakiekolwiek inne nominacje w górach, aby wyrobić sobie jasną opinię co do tego, gdzie podąża światowy alpinizm, z himalaizmem włącznie. Mamy całą grupę Amerykanów, Brytyjczyków, Szwajcarów czy Francuzów, którzy wytyczają dziś nowe trendy, ale Polaków wśród nich nie ma.


***

 

Zarząd Polskiego Związku Alpinizmu w głosowaniu przyjął wniosek autorstwa Artura Hajzera dotyczący realizacji programu „Polski Himalaizm zimowy w latach 2010-2015”.

cofnij