Spałaszowaliśmy "żelazną" porcję i nie pozostało nam nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę. Odprowadzały na zdziwione spojrzenia ludzi nocujących w Pięciu Stawach.
Rozmowa jakoś nam się nie kleiła - euforia po wspinaczce opadła w drodze do schroniska. A perspektywa ponad godzinnego marszu w ciemnościach nie nastrajała nas optymistycznie. W pobliżu Świstowej Czuby po raz ostatni spojrzeliśmy na zachodzące słońce i skręciliśmy w lewo, w świat cieni. Zza pleców dochodził do nas szum Siklawy, po lewej majaczył mur Wołoszyna, a przed nami pojawiały się fantastyczne postacie. Wśród nich dostrzegłem filanca i gdy w myślach starałem się określić wysokość mandatu, to nagle z opresji wybawił nas Duch Gór, który przemienił ochroniarza w spory kamol.
Do szlaku doszliśmy uradowani i... bogatsi.
Niebawem dotarliśmy do kluczowego skrótu. Po kontrolnym, w lewo, w prawo, bez słowa zeszliśmy ze znakowanej ścieżki. Dotychczasowy świat cieni przeobraził się świat ciemnych cieni, a także zwierząt, które zamiast spać buszowały po zmroku. Szłaś pierwsza, byłaś więc narażona na rozmaite szykany: a to ziemia się kończyła, to znów Coś podstawiło Ci nogę. Co jakiś czas, po boleśniejszych kontaktach z Matką Ziemią, słychać było Twoje komentarze. Przyznam, że były nawet interesujące, jednak do dziś uważam, że odpoczywać powinniśmy dopiero na Taborze.
Gdy doszliśmy do lasu przestałem się niepokoić - nierówności skończyły się i poza tym nie było nic widać, przede wszystkim nas. Wkrótce zneleźliśmy się przy źródle ze wspaniałą, lodowatą wodą - wypiliśmy po kilka łyków i niestety trzeba było iść dalej. Zbliżaliśmy się do Taboru. Dochodziły już do nas ludzkie głosy, a między drzewami prześwitywało śmieciowe ognisko. Staraliśmy się iść cicho. Jednak w momencie wkroczenia na teren Taboru leżąca kłoda podstępnie podcięła mi nogę. Zmiąłem w ustach przekleństwo patrząc na rozbawione znajome twarze.
Jesień 1993
Biuletyn Informacyjny Klubu Wysokogórskiego w Toruniu Nr 1, 1996