Pared - Bogusław Kowalski

"Po każdym dniu trzeba postawić kropkę, odwrócić kartkę i zaczynać na nowo.”
Phil Bosmans


Listopadowe popołudnie

Wsiadłem więc do auta i skierowałem się w stronę Bydgoszczy. Czeka mnie szczególna prelekcja – moimi słuchaczami będą podopieczni domu opieki społecznej. Dojeżdżam na miejsce, odnajduję organizatorkę i rozkładam sprzęt obserwując moją publiczność. Widzę, że wkroczyłem w świat, w którym życie toczy się bardzo, ale to bardzo wolno. Niektórzy podopieczni drzemią, inni leniwie snują się po korytarzu, część porusza się na wózkach. Zaczynam opowieść od Tatr – najpiękniejszych gór świata, później opowiadam o Dolomitach i Alpach. Aż wreszcie przenoszę się do krainy marzeń, do Ameryki Południowej. Patrzę na reakcje słuchaczy i powoli modeluję swoją opowieść przenosząc akcenty na świat barw i zapachów. Zatrzymuję się przy slajdach przedstawiających życie inne od naszego.

Wreszcie nadchodzi czas na pytania w większości standardowe: o niebezpieczeństwa związane  ze wspinaniem, o przyjaźnie, o egzotykę zamorskich krajów, o plany. W pewnym momencie jedna z opiekunek zabiera głos, mówiąc, że jednym z moich słuchaczy jest Pan Profesor, który również się wspinał. Po kilku słowach wiem, że chodzi o jednego z Założycieli naszego Klubu!  Jestem kompletnie zszokowany – że Go spotkałem, że spotkałem Go tu, w domu starców! Jego, osobę tak zasłużoną dla uniwersytetu. Dalsza rozmowa przebiega wokół osób, które w większości już odeszły. A do mnie uporczywie powracały myśli o nieuchronności. Żegnam się z publiczością, pakuję sprzęt i wsiadam do auta razem z organizatorką spotkania. Rozmowa nam się nie klei, więc patrząc na słoneczne nadwiślańskie błonia wracam do wycieczki sprzed dwóch dni.

Tak jak teraz na niebie nie było żadnej chmury, podchodziłem pod Górę Zborów i dotarłem pod Filar Wyklętych. Ciepłe listopadowe popołudnie spowodowało napływ wspomnień. Skały powoli zaludniły się postaciami, które miałem szansę poznać w trakcie moich wspinaczkowych wyjazdów. Mijam oskalpowane zbocze Zborowa i czuję rozchodzący zapach świeżo zaparzonej w kawy. To tylko ułuda, nie napiję się lavazzy i nie pogadam o kolejnych planach Pawła. Nie rzucę też komentarza w stronę Menela dosadnie wyrażającego dezaprobatę na temat tarcia. Nie zobaczę na Kołoczku płynącego po skale Marcina, ani skupionego na trudnościach Grześka. Kierując się w stronę Sówki uśmiecham się w duchu do Bogdana, z daleka dobiegł do mnie jego niski głos i zapach gouloise’ów. Pod Wielbłądem patrzę na miejsce, w którym stał znicz poświęcony Julkowi.

Myślami przenoszę się w Tatry, na morsko oczny Tabor i niemal słyszę pełny zaangażowania głos Łukasza, któremu przysłuchuje się trzymający się zawsze na uboczu Andrzej. Słyszę jak uśmiechnięty szeroko Jacek opowiada kolejny dowcip. Gdy zaglądam do schroniska to nie wita mnie zapach fajki i tubalny głos Barona. Zimą nie spotkam tu już Maćka, który i tak częściej bywał w Alpach. A herbatą nie poczęstuję mnie Asceta. Nigdy nie wybiorę się z Piotrem na nasz wymarzony Filar Ganku. Nie będę obserwował jak Wojtek staję się świetnym instruktorem. Kolejne osoby przewijają się przed moimi oczami, a ja w uszach słyszę słowa kogoś kto przecież żyje: wiesz, od tamtej pory nie wspinam się w Tatrach. Unikam dróg, na których można się zabić. Gdy to powiedział patrzyłem na niego jak na wariata, no bo jak można nie lubić wspinania w Tatrach? Jak można nie lubić wspinania w górach? Dziś wiem, że nie jest to takie proste.

Wrzucam kierunkowskaz i skręcam na most. Przejeżdżając przez Wisłę zostawiam za plecami Kapliczkę Straceńców. Do następnego listopada.

fot. Wojtek Ryczer

Góry, listopad 2011