Pared - Bogusław Kowalski

 Ściana lodu

Miejsca na widowni Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie powoli zapełniały się, a na ekranie pojawiały się krzykliwe reklamy. Z głośników zachwalane były najnowsze zdobycze techniki pozwalające szybciej, wyżej i mocniej. Tężało napięcie wywołane tym co miało nastąpić. Pozostało już niewiele czasu do występu najlepszej alpinistki świata, Urszuli Steckiej. Starsza część widowni pamiętała ją z poprzedniego wcielenia, gdy wiele lat temu jeszcze jako mężczyzna próbowała wytyczyć nową drogę na najwyższej górze świata. Atak szerpańskiego tłumu ogromnie wstrząsnął psychiką wybitnego wówczas wspinacza. Trauma okazała się bardzo trwała i doprowadziła do drastycznej przemiany. Jedynie miłość do gór pozostała niezmienna. Tymczasem przed budynkiem uniwersytetu rozgrywała się osobna scena. Zebrał się tam spory tłum podstarzałych mężczyzn. Usiłowali oni wedrzeć się do sali w celach bynajmniej nie pokojowych. Niemal co drugi trzymał transparenty z hasłami, wśród których można było przeczytać: „Stop gender”, „Z tego Ula miodu nie będzie”, „Wspinanie dla prawdziwych wspinaczy”. Na kurtkach tych późnych młodzieńców naszyte były naszywki z hasłem „Dziel”. Tu należą się słowa wyjaśnienia, szczególnie młodszym czytelnikom. Nazwa ma swoje źródło w aferze, która wstrząsnęła polskim środowiskiem wspinaczkowym. Ściślej mówiąc jest to akronim nazwy drogi wspinaczkowej Golden Lunacy. Jeden z nieprzejednanych krytyków wspomnianej drogi porozsyłał anonimy do redakcji czasopism światowych. A że jego angielski był mizerny to zdarzyło się w tym anonimach kilka lapsusów. Stąd krótka była droga od GL do Dzi-El. I gdy tak została ochrzczona ta grupa, to jej członkowie ratując swój wizerunek wymyślili, że Dziel pochodzi od słowa dzielność. Tym samym efektem dzielności jest podział, który trwa do dziś.

Wróćmy jednak na festiwal, gdzie przed budynkiem napierały tłumy skandując swoje hasła. Zza okien widać było rozgorączkowane twarze. Na czoło wysunął się duży człowiek posturą w żaden sposób nie przypominający wspinacza. Był co tu dużo mówić ogromny i raz po raz wykrzykiwał „Stecka na Madagaskar”. Co poniekąd było słuszne, gdyż Urszula nigdy dotąd nie wspinała się na Tsanoro. Niestety po chwili nic już nie było widać, bo nagły napad mrozu oszronił szyby budynku uniwersytetu. W środku na najważniejszy występ wieczoru oczekiwali tuptacze, zaspiarze, ślusarze, narzędziowcy, baniarze i oczywiście cała masa lanserów kuluarowych. Rozmowy stawały się coraz krótsze, co chwila ktoś zerkał na zegarek. Na widowni zamierał gwar, bo na ekranie pojawiła się szczupła wysportowana postać stojąca na brzegu pontonu. Dron z którego filmowana była akcja podleciał od przodu i można było zobaczyć jak na zniszczonej już wiekiem i wspinaniem twarzy Urszuli drgają mięśnie. Przymrużone, niebieskie oczy wpatrzone były w ścianę czołową lodowca Perito Moreno. Na ekranie pojawiło się słowo ZDĄŻY i natychmiast zaczęły przybywać głosy na TAK i na NIE. Urszula zacisnęła dłonie na wykonanych z kompozytów czekanach lodowych. Widzowie chwycili za przytwierdzone do foteli rękojeści, które dzięki nanotechnologii pozwalały współodczuwać emocje bohaterki. Ponton podpłynął tuż pod ścianę czołową cielącego się lodowca. Wyświetlił się napis – 11 MINUT DO PRZEWIDYWANEGO OBRYWU. Gdzieniegdzie na widowni usłyszeć można było okrzyki strachu, ktoś wzywał pomocy do omdlałego współtowarzysza. Nic dziwnego, bo pozostało niewiele czasu do tego, żeby blisko 60 metrowa ściana runęła z hukiem do fiordu, niszcząc wszystko w swoim zasięgu. Na twarzy Urszuli widać było ogromne napięcie, gdyż za moment nie będzie miała możliwości, żeby się wycofać. Cały szkopuł w tym, że kontrakt mówił o 10 minutach. Stecka miała jedynie 600 sekund na pokonanie lodowej ściany! Stanęła na burcie pontonu i pochyliła się do przodu, emocje kipiące na widowni mogłyby stopić chyba cały Lodowiec Perito Moreno. Zaczęło się wsteczne odliczanie: cztery, trzy, dwa, jeden, … Urszula rzuciła się do przodu! Z rozmachem wbiła czekany w lód i dociągnęła nogi osadzając przednie zęby raków. Nie było już odwrotu! Ktoś na sali zaczął łkać, gdzieś tam zaczęto się głośno modlić, a Stecka miarowo przemieszczała się do góry. Rozkład głosów nie pozostawiał złudzeń, 87% stawiało na NIE ZDĄŻY.

Wtem przy wejściu na salę w pobliżu ekranu rozgorzała się bitwa wręcz. To rozjuszeni Dzielni przedarli się przez kordon ochroniarzy i dostali się na salę widowiskową. Po krótkim czasie pojawiły się transparenty „To nie jest absolutny pion”, „Miał być kajak, a jest ponton”. Było jeszcze jedno, ale wstyd je cytować choć muszę to zrobić z dziennikarskiego obowiązku „Urszula Stecka nie ma jaj”. No cóż, była to prawda, a jednocześnie nie była, ale kto by tam w takiej chwili zajmował się rozstrzygnięciem tego problemu.

Do końca ściany pozostało jedynie 12 metrów, a z głośnika zainstalowanego na dronie zaczęło dobiegać odliczanie: piętnaście, czternaście... Słabsi nerwowo rzucili się do wyjścia, inni zakryli twarze, pary mocno wtuliły się w siebie. Oczywiście poza jednopłciowymi, które w obecności Dzielnych wolały zachować dyskrecję. Choć tak naprawdę było to niepotrzebne, bo ci zapatrzeni w ekran zamarli w bezruchu przeczuwając to co nieuchronnie musiało nastąpić. Głosy na NIE osiągnęły 97%, a twarz Urszuli wyrażała bezradność. Pomimo tego desperacko machała czekanami starając się zwyciężyć chociażby moralnie. Tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że za chwilę nastąpi koniec. Początkowo pojedyncze głosy przerażenia zaczęły się przeradzać w symultaniczny krzyk. Zapanował totalny chaos, przez który przedarł się ryk niewysokiego, siwego jegomościa z wąsami: NIŻEJ PIĘTY, K...A NIŻEJ PIĘTY. Stecka jakby to usłyszała, bo obejrzała się z niesmakiem w stronę kamery. Z ekranu krzyczały liczby dystansu i czasu jakie pozostały wspinaczce. Na pięć sekund przed końcem zaczął pulsować ogromny napis NIE ZDĄŻY. Jeszcze trzy, dwie, … Najpierw rozległ się cichy trzask, który przerodził się w głuchy pomruk. I w końcu z potężnym hukiem wszystko runęło na dół! Ściana ekranu pękła pod naporem lodu i wody, a na widowni rozległ się wrzask zatapianych widzów. Fala uderzeniowa odbiła się od tylnej ściany sali i wróciła w stronę ekranu zabierając po drodze ludzi i wyposażenie widowni. Krzyk przerażonych ludzi powoli zamierał. Lodowate zimno ogarnęło całą przestrzeń, a na powierzchni pływały ogromne bryły. Na jednej z nich leżała, ciężko oddychając, Urszula Stecka. W końcu z sinych od zimna ust wydobył się ledwo słyszalny szept „zalałam kolejny festiwal”.


Tekst ukazał się w
BUKA - Biuletyn Uniwersyteckiego Klubu Alpinistycznego,
nr 17, kwiecień 2015