Pared - Bogusław Kowalski

O kursie tatrzańskim i nie tylko...

Strona główna >>

Aneta Żukowska: Za nami zima, przed nami wiosenno-letni sezon kursów wspinaczkowych, począwszy od skałkowych, po taternickie. Czy tego typu kursy cieszą się dużą popularnością?

Bogusław Kowalski* (Instruktor Alpinizmu PZA): Letnie kursy wspinaczkowe cieszą się niezmienną popularnością. Ludzie chcą się szkolić – choć tak jak społeczeństwo – kursant także się starzeje. Coraz mniej jest licealistów i studentów. Ci trafiają na ścianki wspinaczkowe i realizują się we wspinaniu sportowym. Oczywiście jest to uogólnienie, jednak tendencja jest zauważalna.

Kurs taternicki może już stanowić dużą przygodę dla wspinaczy. Dla kogo są przeznaczone tego typu kursy? Jakie trzeba mieć przygotowanie do kursu taternickiego?

To mój ulubiony kurs. Trafia na niego człowiek, który nie jest zielony, ma już podstawy i pewne doświadczenie wyniesione ze skałek, a nierzadko również z samodzielnych wspinaczek w skałkach, a czasem również w górach. Cena i długość kursu są pośrednio wyznacznikiem zaangażowania przyszłego adepta wspinaczki. Ktoś kto chce poświęcić w takim stopniu swój czas i pieniądze przez długi czas mentalnie się do niego przygotowuje. Oprócz przygotowania technicznego wyniesionego z kursu skałkowego ważne jest również obycie w terenie turystycznym. Osobiście bardzo lubię wyjścia na długie drogi z fajnymi podejściami i zejściami: Mięgusze, ŻTM, rejon Żabiego Mnicha. Tam potrzebna jest umiejętność sprawnego poruszania się w często kruchym, no i oczywiście eksponowanym terenie. Poza tym niezbędna jest kondycja, ale to się rozumie samo przez się. Tego nie da się wypracować wyłącznie na ściance. Jednocześnie staram się unikać Mnicha, czy Zamarłej. Oczywiście zdarza się, że zaglądam na te ściany z kursem, ale staram się nie trwonić tam kolejnych dni. Po kursie ludzie i tak tam trafią, bo tam się kumuluje 80 proc. wspinania w polskich Tatrach.

Cena za kurs może wydawać się spora. Niektórzy powiedzą, że w zamian lepiej pójść z bardziej doświadczonym kolegą na wspinaczkę. Za co płacimy?

W cenie jest sprzęt wspinaczkowy, ale przede wszystkim wiedza i doświadczenie instruktora. Można oczywiście próbować samemu jednak wspinanie w górach to nie piłka nożna. Popełnienie błędu w górach niestety nie kończy się przegranym meczem, niezdobytą, czy straconą bramką. Instruktor ma nauczyć samodzielności i zapewnić pewien poziom bezpieczeństwa. Osobiście obserwuję ciekawe zjawisko, od wielu już lat w klubie, do którego należę (KW Toruń) na kursie skałkowym szkolimy w Podlesicach, a później w Sokolikach. Część absolwentów trafia do mnie, czy do moich kolegów na kursy tatrzańskie, a niektórzy wchodzą w góry sami. Pierwsi mają większą skuteczność w realizowanych wspinaczkach, a poza tym rzadziej ocierają się o incydenty górskie. Zaintrygowałaś mnie tym pytaniem – to ciekawe zjawisko i chyba zacznę robić dokładne statystyki. Poza tym nie tylko moi kursanci otrzymują w gratisie telefoniczne pogotowie topograficzne :) Staram się pomagać przy wyborze dróg, w ocenie warunków, doborze sprzętu. Często też jestem świadkiem takich telefonicznych porad w wykonaniu moich kolegów instruktorów.

Jak w skrócie wygląda przebieg kursu taternickiego?

Ja zaczynam zwykle na Hali Gąsienicowej, na łatwych drogach rozpoznaję poziom kursantów. Ich umiejętności wspinaczkowe, sprzętowe i odporność na ekspozycję. Po tym wprowadzam nowe elementy i formacje: kominy, wspinaczki graniowe, wbijanie haków, ewentualnie wspinaczki nocą. Po tym etapie przenoszę się do innej doliny, na ogół do Morskiego Oka. Tu zaczyna się „prawdziwe” :) wspinanie. Po dniu adaptacyjnym na niedużej ścianie polujemy na dobrą pogodę, która pozwoli wejść wysoko na poważną turę. Osobiście bardzo lubię ten czas, bo to znaczy, że kursanci są już przygotowani do dużego wyzwania, a ponadto zaczyna się kombinowanie, czyli analizy prognoz pogodowych, ustalanie strategii, taktyki. W tym momencie doświadczenie instruktora wyniesione z wypraw, wyjazdów i poważnych wspinaczek jest nieodzowne i nieocenione.

W sumie w czasie kursu należy przewspinać minimum dziewięć dni, a dodatkowy poświęcić na ćwiczenia autoratownictwa. Oprócz tego mamy oczywiście wykłady wynikające z programu, czy jak chce jeden z moich kolegów „pogadanki”. No a poza tym instruktor jest przez dwa tygodnie do dyspozycji, można wspólnie analizować odbyte wspinaczki,  zamęczać przygotowaniami do następnego wyjścia, a poza tym pytać, pytać, pytać. I wymagać odpowiedzi :)

Czy po ukończeniu takiego kursu, można uznać, że jesteśmy już w pełni przygotowani do wspinaczki w Tatrach?

Czy w pełni? Tego nie wiem, bo zaliczenie kursu zawsze opierać się będzie na subiektywnej ocenie, wyczuciu instruktora. Poza tym można się przecież wspinać i bez kursu. Swoim kursantom zalecam, żeby w pierwszym samodzielnym sezonie powtórzyli drogi z kursu, albo sąsiadujące. Wojtek Kurtyka powiedział kiedyś, że aby nauczyć się wbijania haków, trzeba to zrobić minimum tysiąc razy. Pamiętam też, że funkcjonowało powiedzenie, iż kandydatem na bambus przestajemy być po dwóch latach wspinania. Sam kurs trwa dwa tygodnie, daje podstawy wiedzy i umiejętności. A później trzeba to przekuć w doświadczenie, później to doświadczenie przeanalizować, przekuć we wnioski, znowu doświadczyć, itd. W powiedzeniu o tych dwóch latach na pewno jest sporo prawdy. Dziś powiedzielibyśmy, że po takim czasie osiągamy poziom świadomej kompetencji.

Czym się kierować przy wyborze instruktora?

Każdy z nas szkolących ma inne doświadczenia, więc jeden będzie pokazywać przygodę, a drugi sportowy aspekt. Z pierwszym będziemy schodzić z Mięgusza przez Galerię, z drugim zwiedzimy wschodnią Mnicha. Nierzadko trafimy tu i tu. Znam całe środowisko szkoleniowe w PZA, na część miałem wpływ kierując kursami instruktorskimi, przyczyniłem do tego, że znakomici wspinacze przypięli sobie blachę. Dlatego mam podstawy do stwierdzenia, że tak naprawdę trudno źle trafić. Gdybym dziś miał pójść na kurs to wybrałbym Rafała Kardasia, ze względu na osobowość, kulturę, zaraźliwą pogodę ducha i ogromne doświadczenie wspinaczkowe i szkoleniowe. Od razu zmartwię potencjalnych klientów Rafała – szkoli on mało, tylko na początku sezonu, na ogół znane sobie osoby, a później jedzie na wspinanie z Dozentem do Bregaglii, a następnie na wyprawę do Jaskini Lamprechtsofen (Rafał jest wybitnym grotołazem i instruktorem taternictwa jaskiniowego). Pewnym wyznacznikiem mogą być opinie byłych kursantów, choć według mnie są one niemiarodajne. No bo osoba początkująca tak naprawdę ma mgliste pojęcie o merytoryce. Trudno jest jej porównać kompetencje instruktorów. Nawet wykaz przejść po kursie zafałszowuje obraz, bo jest on wynikiem poziomu kursantów, a przede wszystkim pogody. Fatalnie się składa, gdy w drugą część kursu leje, bo wtedy powinniśmy uderzać w duże ściany, na trudne wyzwania. Tak naprawdę ocena kursanta opiera się na wrażeniu jakie zrobił instruktor: kontaktowości, umiejętności zarażania pasją, tworzenia atmosfery. Niestety nie pozostaje nic innego jak pytać i mieć świadomość, że ranking popularności niekoniecznie ma związek z kompetencjami instruktora.

Czy przy takim wyborze czegoś należy się wystrzegać, coś nas powinno zaalarmować?

Większość problemów jakie objawiają się w czasie kursów ma swoje źródło w relacjach. Dla mnie, ale też dla kursantów największym problemem są różnice w poziomie. Nie tylko stricte wspinaczkowym, ale także sprzętowym i kondycyjnym. Jeżeli rozbieżności są bardzo duże, to instruktor ma przed sobą trudne zadanie, a kursanci będą wystawieni przez samych siebie na ciężką próbę. Tak więc od samego początku wspinania dobry partner to podstawa.

Poza standardowymi kursami wspinaczkowymi funkcjonuje także dużo innych,  z czego najbardziej promowane są kursy lawinowe. Jak je oceniasz? Czy np. dwudniowy kurs rzeczywiście przygotowuje do samodzielnego poruszania się w górskim terenie zimowym?

Kursy lawinowe trwają dwa dni i są jak najbardziej potrzebne do zimowych wędrówek, nie tylko pieszych, ale też na turach. Należy jednak pamiętać, że to tylko jedna noga, żeby nie kuleć musimy posiąść umiejętności technicznego poruszania się w terenie. Poza tym na wielu kursach lawinowych zajmujemy się głównie kopaniem dołów i poszukiwaniem detektorów. Nie chcę powiedzieć, że jest to niepotrzebne, wręcz przeciwnie. Ale w poruszaniu po górach tak naprawdę chodzi o to, żeby detektora nie używać w akcji ratunkowej. Stąd tak ważna jest profilaktyka: planowanie trasy, „czytanie” terenu, warunków śnieżnych. To wszystko powinno być nie tylko przegadane, ale także doświadczone przez kursanta w terenie. Standardowy kurs lawinowy nie daje takich kompetencji, ale jeszcze raz podkreślam, uczy zachowania w lawinie i później na lawinisku. Kiedyś Betlejemka miała w swojej ofercie ośmiodniowe kursy turystyki zimowej. W programie był blok lawinowy, blok techniczny: raki, czekan itd., a także nawigacja. Dziś ludzie nie mają tyle czasu, stąd różne krótsze oferty. Każdy się uczy tego, co wydaje mu się potrzebne.

Mamy też kurs zimowej turystyki wysokogórskiej. Czy na tego typu kursach pojawiają się rzeczywiści pasjonaci gór, czy też może taki kurs traktowany jest jako samodzielna przygoda, a kolejną będzie np. kurs nurkowania?

Oczywiście, że kurs turystyki wysokogórskiej może być traktowany jako fajny sposób spędzania wolnego czasu. Z własnego doświadczenia jednak wiem – kilkaset osób przeszkolonych na tego typu kursach – że większość są to osoby, które nieraz były w górach. Niektórzy tylko latem i chcą wejść w zimę przygotowani, niektórzy są po kursach skałkowych, sporo osób chodzi na ścianki. Wiele z tych osób trafia później na kursy wspinaczkowe w skały i dalej w Tatry. Według mnie to fajna formuła, choć pomimo tej samej nazwy różni się programem. Na tego typu kursach szkolę wyłącznie w Betlejemce i tam przyjęliśmy zasadę ograniczenia rzeczy, które są naszym zdaniem zbędne turyście wysokogórskiemu. Stąd nie wspinamy się na lodospadzie nad Zmarzłym Stawem i nie uczymy wychodzenia ze szczeliny. Główny nacisk kładziemy na poruszanie się w rakach, umiejętność hamowania czekanem. Wolę pójść na dwie wycieczki i przećwiczyć elementy związane z turystyką wysokogórską, niż uczyć wychodzenia z wydumanej szczeliny. Ten kurs nie przygotowuje do wejścia na Mont Blanc, czy inną górę. Jeśli ktoś chce nauczyć się chodzić w Alpach zapraszam na kursy lodowcowe.

Jak byś charakteryzował profil współczesnego kursanta?

Współczesny kursant na kursie taternickim jest kilka lat po studiach, czyli poukładany życiowo. Wie czego oczekuje od kursu i instruktora. Mniej nastawiony na sport, a bardziej na „bycie w górach”. Paradoksalnie lepiej się wspina technicznie niż kiedyś, ale tylko w płytach w przewieszeniu :) Rysy i kominy to zjawiska niechciane i znienawidzone. Słabiej porusza się na eksponowanych perciach, graniach i w terenie kruchym.

Wywiad przeprowadzony został przez Outdoormagazyn.pl

 

cofnij