Pared - Bogusław Kowalski

Fenomen

Strona główna >>

"Idź swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą"

- Alighieri Dante

 

Zrzucam plecak i zziajany rozglądam się po leśnej polanie, znowu jestem w naszym mateczniku. Szałasiska dla wielu z nas to najważniejsze miejsce na ziemi, oczywiście biorąc pod uwagę wspinanie. Jestem już więc i witam się ze znajomymi. Widzę, że dwóch świetnych alpinistów, mających na koncie naprawdę trudne drogi w górach świata, rozmawia o treningu. Po dziesięciokilometrowym klepaniu w asfalt i z odciśniętymi szelkami placaka chyba nie jestem gotowy na taką dyskusję. Jednak mimowoli wychwytuję zdania o interwałach, obciążeniach, intensywności, odżywkach i o czymś tam jeszcze. W końcu kierują na mnie wzrok i pytają: - Jak Twoja forma? Próbuję więc kręcić: że słaby jestem, że praca, rodzina, palce słabe. Mówię to co zwyczajowo słyszy się w takich przypadkach. Jeden z nich na słowo palce mocno rozszerzył źrenice i rzekł: - Nie o to pytam? Powiedz jak forma biegowa? - Aaa... biegowa... no... nieźle, jakoś się staram – bąknąłem skromnie. W głowie mam to, że koledzy nie tylko świetnie się wspinają, ale od kilku lat osiągają bardzo dobre rezultaty w biegach i utramaratonach górskich. Wszedłem do Relaxu, żeby sprawdzić kto jest ze znajomych. Witam się, a tam pada pytanie. - I co? Dalej gadają o bieganiu? Bo oni tak już od kilku godzin. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, a w duchu pomyślałem, że biegi, nie tylko górskie powinny być kolejną konkurencją przynależną alpinizmowi. Na ogólnej fali popularności bieganiem zaraziło się również nasze środowisko. Głęboko sięgnąłem do pamięci, gdy przed dwudziestu laty Ludwik Wilczyński, z Janem Muskatem organizowali w Zachodnich Tatrach Bieg Świstaka. Był to dwubój wspinaczkowo-biegowy, ze swoim regulaminem, punktami i przelicznikami. Mało kto pamięta, że pierwsze takie zawody Ludwik zorganizował na toruńskich fortach, a wśród uczestników był między innymi śp. Krzysztof Pankiewicz. Wizjonerstwo?

Taborowa dyskusja o bieganiu przypomniała mi się na początku września, gdy trafiłem do kina Sokół na rozprawę o historii wspinania. Przewodnim tematem była odpowiedź na pytanie – dlaczego my Polacy nie osiągamy dziś w górach wysokich takich sukcesów jak w latach osiemdziesiątych? Na scenie tuzów himalaizmu było co niemiara: Anna Czerwińska, Anna Okopińska, Krystyna Palmowska, Wojciech Brański, Ryszard Gajewski, Janusz Kurczab, Janusz Majer, Krzysztof Wielicki. Spotkanie w swoim stylu, z dystansem i na luzie, prowadził Piotr Pustelnik. Patrzyłem na nich i zastanawiałem się dlaczego jest tak, że dziś świetni alpiniści, mający na koncie naprawdę wielkie drogi w Tatrach, potwierdzają swoje umiejętności w każdych górach świata, ale tylko do pewnej wysokości? Dlaczego nie idą śladem Wojtka Kurtyki, czy bliższego dzisiejszym czasom: Steve'a House'a, Ueli Stecka, czy Rafała Sławińskiego? Co powoduje, że w góry najwyższe jeździ nie czołówka alpejska, a wspinacze solidni, którzy gdzieś pominęli poziom na trudnych ścianach alpejskich? Są oni doskonale przygotowani fizycznie, wspinają się na przyzwoitym poziomie, posiadają często ogromne doświadczenie zdobyte na dużych wysokościach. Jednak poza Januszem Gołębiem trudno doszukać się wśród nich kogoś kto ma na swoim koncie Ścianę Trolli, Grandess Jorasses, czy północną Eigeru. Mam przed oczami wywiad z Januszem Majerem i jego słowa: - Marzą mi się przejścia nominowane do Złotego Czekana. No tak super, tylko kto miałby tego dokonać? Wspomniana szpica z alpejskich ścian chyba nie do końca jest zainteresowana w realizowaniu się na najwyższych szczytach globu. Być może stąd u niektórych najlepszych, choć nie tylko u nich, pojawiła się proteza: bieganie. Mamy, zwłaszcza na ultramaratonach, ogromne wyzwanie do którgo trzeba się przygotować, które sponiewiera człowieka do cna i po którym można wziąć prysznic i wrócić do dzieci. Z drugiej strony bieganie nie odrywa na wiele miesięcy od pracy i od rodzin. Nie ma też takich zagrożeń jak na ośmiu tysiącach. Znikają więc problemy z hipoksją, obrzękami, aklimatyzacją, czyli całym drażniącym dodatkiem do himalaizmu.

Siedziałem więc w tym zakopiańskim kinie i wsłuchiwałem w słowa naszych mistrzów, aż w końcu Krzysiek Wielicki rzekł: Według mnie dzisiejsi wspinacze są rozsądniejsi i mają większe poczucie odpowiedzialności, niż my trzydzieści lat temu. Poza tym dziś życie stawia o wiele większe wyzwania. Wszystko to prawda, ale marzenie o złotym czekanie dla Polaka jest bardzo atrakcyjne. Zastanawiam się tylko czy nie jest to po trochu nostalgia za dawną świetnością? Czy może jest tak jak powiedział pewien znany wspinacz: A może my wcale nie musimy być najlepsi na świecie?

Góry (240) 2014, numer specjalny, zimowy

cofnij