Pared - Bogusław Kowalski

"Jakoś to będzie" polskiego turysty i taternika

Strona główna >>

Aneta Żukowska: Podczas 12. Krakowskiego Festiwalu Górskiego odbył się panel dyskusyjny TOPR i PZA, w którym brali udział Jan Krzysztof, Naczelnik TOPR, Ty, czyli instruktor alpinizmu PZA, Przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa PZA oraz Andrzej Maciata, ratownik i instruktor TOPR. Do jakich wniosków doszliście podczas dyskusji? Co było najważniejsze dla uczestników panelu?

Bogusław Kowalski (instruktor alpinizmu PZA, Przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa PZA): Cały czas się zastanawiam nad tym spotkaniem, z pewnością było ono bardzo pożyteczne. Uczestnicy mieli okazję usłyszeć ocenę sytuacji z różnych punktów widzenia. Choć, jak się okazało, koledzy-ratownicy i ja – reprezentujący instruktorów PZA – mówiliśmy jednym głosem. Mamy co prawda inne doświadczenia, ale podobnie postrzegamy błędy i dochodzimy do podobnych wniosków. Poza tym Jan i Andrzej charakteryzują się dużym poczuciem humoru, więc było i straszno i śmieszno. Jak w znanym rosyjskim powiedzeniu o alpinizmie.

A teraz przejdźmy do szczegółów. Kończący się właśnie 2014 rok obfitował w wiele tragicznych wypadków w polskich Tatrach. Najczęściej winni są sami turyści. Jakie błędy zaliczyłbyś do najczęstszych?

Na to pytanie pełniej odpowiedzieć mogliby Koledzy z TOPR, dla mnie symbolem tego co się działo latem, był apel Andrzeja Maciaty z 17 lipca:

„Ludzie zlitujcie się: prognozy się sprawdzają, jak grzmi w oddali, to zaraz będzie burza i będzie padał deszcz, nie minie nas, nie przejdzie bokiem, a piorun może nas porazić, jak spadnie deszcz, robi się ślisko i można spaść w przepaść i się zabić, w górach warunki pogodowe zmieniają się błyskawicznie, w pogodny dzień może przyjść mgła, jak przyjdzie mgła, to nic nie widać i można zabłądzić, jak jest noc, to robi się ciemno i zimno, gdy miną godziny popołudniowe, to czas zawracać a nie przeć bezmyślnie dalej, śmigłowiec nie lata we mgle i w nocy, ratownicy nie są supermenami, którzy w momencie zawiadomienia teleportują się obok was. Ludzie zlitujcie się, dajcie nam szansę was uratować!!!”

Był to moim zdaniem wyraz bezsilności wobec bezrozumnego dążenia do zrobienia sobie krzywdy, bezprecedensowa prośba o opamiętanie się skierowana do turystów. Głównym grzechem ruszających na szlaki, był brak jakiegokolwiek przygotowania – istnieje wyłącznie mglisty pomysł, że chce się gdzieś dojść. Ale jak? Z jakim wyposażeniem? To już mało ważne. Wnioski są zatrważające – ludzie wychodzą w góry nie mając żadnego planu, nie znając wyzwań jakie mogą ich spotkać na szlaku, bez przygotowania planów awaryjnych. Zadziwiające jest jedynie to, dlaczego w takim zagęszczeniu „genialnych” pomysłów jest tak mało wypadków.

Nie inaczej bywa ze wspinaczami, którzy powinni być jednak nieco bardziej świadomi swoich działań w górach. Jakie błędy popełniają taternicy?

Tu również mówiliśmy jednym głosem. Wspinacze posiadają o wiele wyższe umiejętności techniczne, ale brak nam przygotowania ogólnogórskiego. To co powiem powtarzam od dawna: trenując na boulderowni nie przygotujemy się do przejścia Głównej Grani Tatr Wysokich. Technika tak, jak najbardziej, ale pod ścianę trzeba podejść i – co okazuje się najtrudniejsze – zejść ze szczytu. Niestety pokutuje też awersja do zasad opracowanych przez naszych poprzedników. Uczenie topografii było kiedyś zmorą na kursach w Betlejemce, o egzaminach tamże do dziś opowiada się legendy. A jednak pomimo tych tortur i obowiązku posiadania Karty Taternika, Polacy osiągali sukcesy w Alpach i Himalajach. Nie namawiam do powrotu do opresyjnego systemu, ale do tego, żeby studiować przewodniki, mapy, czy zdjęcia, używać kompasu. Przede wszystkim należy się uczyć świadomie, nie tylko topografii. Należy sobie zadać pytanie – jaka wiedza będzie dla mnie najważniejsza gdy wydarzy się wypadek, załamie pogoda, zapadnie noc lub będę miał awarię sprzętu? To wszystko dawno już przerobiono, a gdy czytam opisy akcji ratunkowych, to czuję się jak bym kartkował stare wydanie „Wołania w górach”.

Jakie kroki należy poczynić, by przygotować się do wycieczki w górach? Co sprawdzić, o czym pamiętać? Zarówno latem, jak i teraz – zimą.

Najważniejszą kwestią jest rzetelna ocena swoich możliwości, do nich dopasujemy cel, mając świadomość czynnika zaskoczenia. Tak więc musimy wyznaczyć sobie odpowiedni cel, przygotować środki (sprzęt, wyposażenie, odzież, jedzenie i picie), oszacować czas konieczny na pokonanie trasy, albo drogi wspinaczkowej. Z tym, że w przypadku drugiej opcji należy dodać czas podejścia i zejścia. Należy pamiętać, że szczególnie zimą cel powinien być dobrany do umiejętności najsłabszego w grupie. W górach, zwłaszcza zimą, nie należy wędrować samotnie, gdyż w przypadku nieszczęśliwego zdarzenia mamy bardzo małe szanse na wydostanie się z opresji. Przed wyruszeniem na wędrówkę obowiązkowo należy zostawić (w schronisku lub innym miejscu, w którym nocujemy) informację o swoim celu i planowanej trasie. Jeśli nie ma ku temu bardzo ważnych podstaw – zmiana warunków wpływająca na bezpieczeństwo – nie należy zmieniać ani celu, ani wybranego szlaku. To są absolutne podstawy, kanon wiedzy każdego turysty i taternika, choć kroniki z akcji ratunkowych wcale o tym nie świadczą.

W tym roku pojawiły się także niebezpieczne sytuacje z udziałem dzieci? Czy jest jakiś graniczny wiek dziecka, od którego Twoim zdaniem można zacząć z nim górskie wycieczki?

W czasie panelu podjęliśmy ten temat. Naczelnik apelował o odpowiedzialność, zwracając uwagę na to, że dzieci mają mniejsze możliwości. Dla mnie istotny jest jeszcze jeden aspekt. Jeśli na takiej wycieczce wypadkowi ulegnie rodzic, to dziecko staje przed niesamowicie trudnym zadaniem wyprowadzenia z opresji siebie i niezbyt odpowiedzialnego opiekuna. Jest to sytuacja, z którą nie potrafię się pogodzić, zresztą przypomina mi relację instruktor-kursant. Jeśli ten pierwszy zrobi sobie krzywdę to zespół kursowy jest w bardzo złej sytuacji. Dlatego rodzic powinien mieć świadomość, że nie jest nieśmiertelny i nie tylko bierze dużą odpowiedzialność, ale też zmusza podopiecznego do zmierzenia się z sytuacją, której dziecko może nie sprostać. Oczywiście jestem jak najbardziej za wprowadzaniem w góry dzieci przez rodziców. Sam pierwsze wędrówki przemierzyłem wspólnie ze swoim tatą, ale cele muszą być dopasowane do możliwości nie tylko fizycznych dziecka. Przy planowaniu wycieczki, pierwszą myślą rodzica powinno być to, czy na tym szlaku istnieje zagrożenie, że zrobię sobie krzywdę, a tym samym postawię swoje dziecko przed zadaniem nie do wykonania. Tak więc dzieci w górach zdecydowanie tak, ale w takim przypadku rodzice muszą poskromić swoje ambicje.

Jakie obecnie są podejmowane działania przez TOPR czy PZA, mające na celu edukację górskich turystów?

Dotychczas nie działaliśmy razem z jakimś przedyskutowanym wspólnie programem. Oczywiście niejednokrotnie uzupełnialiśmy na tych samych imprezach swoją ofertę edukacyjną. Tak rozumiana współpraca układa się dobrze, ponadto część instruktorów PZA jest równocześnie ratownikami TOPR. Na KFG pierwszy raz wystąpiliśmy razem przed publicznością i moim zdaniem było to bardzo pożyteczne spotkanie. Marzy mi się program edukacyjny, dzięki któremu moglibyśmy trafić pod strzechy – czyli do szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Polska jest bardzo dużym krajem i w przeważającej mierze nizinnym, dlatego myślę o tym, żeby w zależności od położenia geograficznego do szkół trafiali ratownicy TOPR, GOPR, a także instruktorzy PZA, czy bardzo doświadczeni wspinacze z najbliższych Klubów Wysokogórskich, którzy przekazywaliby wspólnie opracowane ogólne zasady poruszania się w górach. Myślę tu o przygotowaniu planu wycieczki, przygotowaniu odzieży i wyposażenia, o przekazaniu zasad jakimi powinniśmy kierować się w górach, na szlaku, podczas noclegu w schronisku, czy w namiocie. Taka pogadanka mogłaby być przyczynkiem do innych zajęć (topografii, nawigacji, meteorologii, ekologii, etyki) prowadzanych już przez nauczycieli. Jak widać, jest to pomysł na bardzo szeroki program, który spełniałby kilka celów, po pierwsze edukacyjny, po drugie pomoglibyśmy szkołom w uatrakcyjnieniu tego, co proponują swoim uczniom, a po trzecie w przyszłości te dzieci zaczną wyjeżdżać nie tylko w polskie góry, ale także w Alpy. Obecnie opinia o polskich turystach jest fatalna. Naczelnik w czasie panelu mówił, że przodujemy (razem z Rosjanami i Czechami) w zachowaniach nieodpowiedzialnych. Jego słowa to nie obserwacje z własnych wycieczek, ale opinie przekazane mu przez ratowników z krajów alpejskich.

Jesteśmy na szlaku, zobaczyliśmy wypadek – jak się w takiej sytuacji zachować, co robić?

Pierwsza rzecz, to ocena sytuacji, sprawdzenie ile osób zostało poszkodowanych, jakie są skutki wypadku, czy można bezpiecznie dotrzeć w bezpośrednią okolicę miejsca wypadku. Następnie zgłaszamy wypadek służbom ratowniczym i – o ile nie grozi to kolejnym wypadkiem – starami się dotrzeć do poszkodowanego. Nawiasem mówiąc, jeśli nie znamy topografii, to ciężko nam będzie wytłumaczyć gdzie zdarzył się wypadek. Jeśli rzecz dzieje się w terenie zagrożonym, to musimy rozważyć przeniesienie w bezpieczne miejsce. Jednak może to się okazać niemożliwe z powodu podejrzenia złamania kręgosłupa. Będąc już przy rannym należy skupić się na obrażeniach, które zagrażają życiu, czyli zabezpieczyć przed krwotokiem, sprawdzić drożność dróg oddechowych puls, ewentualnie rozpocząć resuscytację. W następnej kolejności należy zabezpieczyć przed wstrząsem pourazowym, a później sprawdzić, czy nie ma mniej poważnych obrażeń i ochronić przed utratą ciepła. Dalsze postępowanie zależy od konkretnej sytuacji. Krótko rzecz ujmując, schemat powinien być następujący: zorientowanie się w sytuacji, wezwanie pomocy i dotarcie do rannego, pierwsza pomoc, zabezpieczenie poszkodowanego.

W ciągu roku Tatrzański Park Narodowy odwiedza około 3 mln turystów. najpopularniejsze cele to Kasprowy Wierch, Giewont, Rysy, Morskie Oko i Orla Perć. W sezonie zatłoczone szlaki zwiększają ryzyko wypadku – może zatem odpowiedzią jest polecenie czy promowanie innych, równie ciekawych celów wycieczek?

Tatrzański Park Narodowy stara się kanalizować ruch turystyczny, wychodząc z założenia, że będzie to mniejszym obciążeniem dla przyrody, niż równomierne rozłożenie. Pewnie coś w tym jest. Z drugiej strony doświadczeni turyści nie lubią tłoku, dlatego na wycieczki wyruszają zanim pod bramy Parku ruszą bryczki, busy, auta i inne środki masowego rażenia przyrody. Choć tak naprawdę spowodowane jest to tymi samymi względami taktycznymi, którymi kierujemy się my, wspinacze. Niestety nie ma jednego dobrego sposobu na tłok w Tatrach. Po prostu latem chętnych do zwiedzania tych kilku pięknych dolin jest o wiele za dużo. My wspinacze – słusznie z powodów historycznych i większej świadomości od przeciętnego turysty – jesteśmy środowiskiem uprzywilejowanym. I pomijając ekscesy frekwencyjne na Mnichu, Zamarłej, czy Kościelcu, mamy o wiele większe pole do popisu. Uważam przy tym, że jest nas w górach o wiele mniej niż trzydzieści lat temu. Poza tym taternicy stali się mobilni i dziś mało kto tygodniami przesiaduje na Taborze. Zawsze można zejść do samochodu i pojechać w cieplejsze rejony na południe: do Hollenthalu, Paklenicy, czy w Dolomity.

Jak odnosisz się do ułatwień na szlakach, na przykład na Orlej Perci? Czasem padają pomysły, by je wszystkie usunąć, co z czasem przełoży się na to, że wymagające szlaki będą odwiedzać bardziej doświadczeni turyści. A może wprost przeciwnie – sztucznych ułatwień powinno być więcej? Jak się odnosisz do tych pomysłów?

Zgadzam się ze słowami nieodżałowanego Włodka Cywińskiego, że ograniczeń, ale też ułatwień powinno być jak najmniej. Łańcuchy na Orlej Perci stwarzają złudne poczucie bezpieczeństwa, a tak naprawdę nie są żadnym zabezpieczeniem. To tylko urządzenia ułatwiające przemieszczanie się. Każdy błąd, potknięcie, zachwianie, czy poślizgnięcie może skończyć się tragicznie. Do tego dochodzi tłok i możliwość strącenia siebie nawzajem, albo zrzucenia kamienia. Ilekroć szkolę w prawej części Zamarłej Turni, to z przerażeniem patrzę na to co się dzieje w okolicach Koziej Przełęczy. Tłok, mijanki, często piknikowy nastrój, plus fakt, że piętro wyżej, na Kozich Czubach maszerują inni turyści, mogący w każdej chwili zrzucić kamienie – to wszystko powoduje, że czuję się bezpieczniej, nawet przy założeniu stresu, jaki towarzyszy szkoleniu grupy kursowej. Zdecydowanie jestem przeciwny ułatwianiu szlaków. Dobrym trendem jest stosowanie zestawów na via ferraty i kasków, co staje się coraz bardziej powszechne na trudniejszych szlakach. A przy okazji, przypomnijmy sobie jaki 20 lat temu był stosunek Polaków do używania kasków do jazdy na rowerze, czy na nartach.

Polska należy do tych wyjątkowych krajów, w których ratownictwo górskie jest nieodpłatne. Pojawiają się głosy, że zwiększa to nonszalancję i nieodpowiedzialne zachowania na szlakach. Czy Twoim zdaniem powinno się to zmienić?

Obecnie wykładnia prawna jest taka, że nie płacimy w Polsce za akcję ratowniczą, niezależnie od tego, czy dotyczy to lekkomyślnego turysty w górach, czy amatora kąpieli wodnej, czy też pirata drogowego. Nie da się zmienić jednego klocka w systemie, nie wpływając na całą budowlę. Tych spraw nie da się oddzielić i żeby coś się zmieniło, musiałaby być zgoda społeczna na odpłatne ratowanie życia nie tylko w górach. Sądzę, że do tego jeszcze długo nie dojdzie, ale pozostaje mieć nadzieję, że powstanie wreszcie pomysł na skuteczne finansowanie służb ratowniczych. Dlatego jeśli chcemy teraz pomóc ratownikom, to przede wszystkim powinniśmy świadomie podejmować ryzyko i wyznaczać cele leżące w zasięgu naszych możliwości.

Akcja ratownicza jest płatna, gdy znajdziemy się na terenie Tatr Słowackich. Jak wygląda współpraca TOPR i Horskiej Zahrannej Sluzby w przypadku akcji mających miejsce blisko granicznej grani?

Obie organizacje mają podpisaną umowę o pomocy wzajemnej. Granica to nie tylko wąski, trzydziestocentymetrowy pasek wzdłuż słupków granicznych i ratownicy obu organizacji ze względów logistycznych ratują poza granicami swojego kraju. Może więc zdarzyć się sytuacja, że z powodów technicznych na grań wyleci śmigłowiec ZHS, wówczas powinniśmy mieć świadomość dwóch rzeczy. Będziemy musieli okazać się ubezpieczeniem oraz akcja może potrwać dłużej, niż w przypadku TOPR. Po prostu Słowacy wynajmują mały śmigłowiec, który ma ograniczone parametry i może się zdarzyć, że nie będzie w stanie podjąć nas z miejsca, w którym Sokół nie miałby problemów. Osobną kwestią jest akcja polskiego śmigłowca na terenie Słowacji. Coś takiego wydarzyło się ostatnio w listopadzie na Gerlachu. Nad Popradem zalegała mgła i słowackie śmigło nie mogło wystartować. Poproszono TOPR o interwencję, który zabrał taterników do Zakopanego. Nasza strona wystawi HZS rachunek za koszty śmigłowca – praca ratowników jest opłacana przez TOPR – a Słowacy wystawią na tej podstawie rachunek ratowanej dwójce. Tak więc nie unikniemy komplikacji związanych z ubezpieczeniem z tego powodu, że przyleciał po nas Sokół.

Ubezpieczenie to kolejna ważna kwestia – czy turyści i wspinacze powinni być w nie wyposażeni? Co wziąć pod uwagę przy jego wyborze? Jakie starczy dla zwykłych turystów, a jakie dla taterników?

Jeśli chodzi o Polskę, to sprawa jest jasna, nie musimy mieć ubezpieczenia od akcji ratowniczych. Jednak sytuacja się zmienia, gdy pomyślimy o odszkodowaniu. Jeśli nie mamy dodatkowego ubezpieczenia od NNW, to jesteśmy skazani na to co da nam ZUS. Może na tym zakończę, żeby nie irytować siebie i czytelników. Zagadnienie ulega zmianie jeszcze bardziej, gdy udajemy się za granicę. Tu oprócz standardowego, turystycznego ubezpieczenia konieczne jest dodatkowe. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na pokrycie kosztów akcji ratowniczej. Suma ubezpieczenia może okazać się za mała w przypadku skomplikowanej akcji, a więc narzuca się wniosek, że wspinacze powinni ubezpieczać się na wyższe kwoty. Można tu przytoczyć przypadek sprzed kilku lat akcji na Galerii Gankowej, gdzie wystawiony rachunek znacznie przekroczył sumę popularnego wśród wspinaczy ubezpieczenia, połączonego ze składką członkowską. Niestety takie sytuacje mogą się powtarzać, czego dowodem jest bardzo wysoki koszt akcji ratowniczej, która miała niedawno miejsce w Austrii, w jaskini Jack Daniels. Co prawda jaskinie, to osobny problem – tam stopień skomplikowania i koszty mogą być wiele wyższe niż na powierzchni. Obrazuje to jednak pewien mechanizm: trudna i droga akcja ratownicza może spowodować, że suma ubezpieczenia będzie niewystarczająca. Przy czym może być tak, że w przypadku śmierci ratowanego powstałe długi zmuszeni będą spłacać jego najbliżsi. Kolejna rzecz, to koszty leczenia. Każdy kto miał doświadczenia w leczeniu w szpitalu na Zachodzie pewnie wie, jak szybko topnieje gwarantowana kwota. Przy skomplikowanym leczeniu, żeby nie popaść w długi po krótkim czasie zaczynamy rozglądać się za możliwością ucieczki ze szpitala. Niestety Ekuz zabezpiecza nas tu w sposób bardzo ograniczony. Warto jeszcze zwrócić uwagę na to, czy ubezpieczyciel zapewnia transport do kraju. A już osobną rzeczą będzie wspomniane już wcześniej NNW. Za podsumowanie niech posłuży informacja, że do PZA trafiają historie osób, które nie mając żadnego ubezpieczenia, miały wypadek za granicą, czasem niestety śmiertelny. Bardzo trudno wówczas zorganizować pomoc na miarę potrzeb poszkodowanego lub jego rodziny. Kończąc pozytywnie – widać w tej kwestii coraz większą świadomość wspinaczy i turystów, która z mozołem przebija się przez myślenie typu „jakoś to będzie”.

 

Wywiad ukazał się na łamach portalu outdoormagazyn.pl

cofnij